Mamy koniec grudnia 2020, za nami już etap ostrego wzrostu zidentyfikowanej liczby zakażeń koronawirusem do formalnie ponad 32 tysiące potwierdzonych przypadków dziennie 24.11.2020. Obecne mamy małą stabilizację, z lekkimi spadkami ilości ludzi w szpitalach, ale w sumie niczego pewnego nie wiemy. Wiemy, że rząd położył łapę na statystykach – zakazał publikacji danych z regionalnych Sanepidów i teraz żaden ludek, typu maturzysta Michał Rogalski z kolesiami nie będzie nam władz kontrolować i wytykać brak „zagubionych” 22 tysięcy pozytywnych wyników testów w rządowych statystykach.
Prawdopodobnie w listopadzie, przez wiele dni mieliśmy ponad 30 tysięcy zarejestrowanych zakażeń dziennie, czyli w praktyce około 150 tysięcy zakażeń dziennie, a 120 tysięcy poza statystykami: bezobjawowe lub samoizolacja bez wchodzenia w kontakty z systemem z nadzieją na przetrwanie choroby bez kontaktów z bezradnym systemem, który oferuje jedynie zwolnienie z pracy z powodu kwarantanny, o ile człowiek się jeszcze nie kwalifikuje pod intensywną terapię w szpitalu.
Obecnie wiadomo, że osoba zakażona po kilku – kilkunastu dniach od zarażenia w zasadzie nie zakaża dalej, ale czasem wcale to nie oznacza, że jest zdrowa. Co ciekawe, okazuje się, że nawet osoby w późnej i ciężkiej fazie choroby, podłączone do respiratora w zasadzie już nie mają wirusa, tylko skutki byłego zakażenia. Wyszło to przy okazji dyskusji nad sprawą, dlaczego osocze z krwi ozdrowieńców nie pomaga osobom z ciężką postacią choroby. Ciekawych odsyłam tu i się dalej nie będę wymądrzać:
Czyli niby wirusa już nie ma, a chory umiera?
Poza tym wiele osób się skarży na różne objawy po chorobie: zmęczenie, duszności, słaba wydolność fizyczna, zaburzenia trawienia, objawy neurologiczne, jak brak smaku, węchu, bezsenność, różne nerwobóle, problemy z wykonywaniem normalnych czynności życiowych, mgła umysłowa, u starszych osób szybciej postępująca demencja. Czyli niby zdrowy, ale ciągle chory? Nawet na prześwietleniach płuc po chorobie utrzymują się długo jeszcze zmiany.
Badacze w badaniach na myszach zakażonych naszym koronawirusem donosowo, czyli zwykłą droga oddechową ustalili, że koronawirus najpierw wchodzi w płuca, ale po kilku dniach płuca się oczyszczają. Po 5-6 dniach za to wirusy się koncentrowały w mózgu, gdzie było ich nawet 1000 x więcej, niż poprzednio w płucach. To wtedy zaczynało się ciężkie oddychanie, dezorientacja i słabość, zapalenie mózgu, uszkodzenia komórek nerwowych, obrzęki, krwawienia i na końcu śmierć. Chętnych po szczegóły po angielsku odsyłam tutaj.
To może wskazywać, że do ciężkiej niewydolności oddechowej dochodzi nie tylko z powodu samego zniszczenia płuc, ale z powodu porażenia nerwów sterujących mięśniami oddechowymi przez wirusa. Nie jest ustalony do końca mechanizm tego zjawiska: czy to jest uszkodzenie nerwów bezpośrednio przez wirusa, powstały stan zapalny i związane z tym uszkodzenia mechaniczne, czy blokada aktywności nerwów przez jakieś metabolity czegoś.
Naukowcy wielokrotnie zauważyli, że przy minimalnych nawet uszkodzeniach komórek mózgu, może dochodzić do zwiększenia zniszczeń poprzez destrukcyjną aktywność komórek glejowych, które zamiast chronić komórki nerwowe, to je zbijały. Tak bywa czasem przy urazach głowy, wstrząsach mózgu, udarach, itp. Samo ustanie przyczyny problemu nie zatrzymywało procesu zniszczenia – uruchomione mechanizmy dalej mogły być aktywne.
Co się okazuje, że wcale nie jesteśmy bezbronni wobec tego zjawiska. Uczeni z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco stwierdzili, że garbniki z szyszek sosnowych blokują enzym PARG zabijający komórki nerwowe w przypadku wstrząsu mózgu lub niedotlenienia (udaru). Samo dostarczenie krwi do mózgu bez zablokowania tego enzymu nie powstrzymuje śmierci komórek.
Osoby studiujące problemy ludzi mających kontakt z boreliozą i sławetnymi koinfekcjami opowiadają bardzo podobne historie.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że po wypadku czy operacji potrzebna jest rehabilitacja, jednak nie spodziewamy się tego po zwykłej, czy nawet ciężkiej „grypie”. Trzeba przywołać prawie zapomniane słowo „rekonwalescencja”.
To w takim razie, co by trzeba było robić, by z tego zacząć wychodzić? Tu proponuję przejść do wpisów o naszej spiżarni i apteczce przeciwwirusowej. W końcu to pożywienie ma być naszym lekiem, a organizm trzeba wzmocnić, odżywić i uchronić przed następną chorobą.
W czasie poszukiwania drogi do odzyskania zdrowia warto pamiętać, by wzbogacić pożywienie o surowce dla odbudowy błon komórkowych: różnorodne białka, lipidy, czyli w praktyce różne tłuszcze i jajka, krzem oraz dużo witamin. I żadnych „cudownych” diet ograniczających, za wyjątkiem obcięcia glutenu u osób z prawdziwą celiaklią lub innymi prawdziwymi, a nie wyczytanymi nietolerancjami pokarmowymi.
Krzem jest bardzo ważny miedzy innymi dla odbudowy funkcji płuc i oskrzeli. Wspaniałym spożywczym źródłem krzemu jest nać ogórecznika – nieco zapomnianego warzywa. Dzikim zamiennikiem będą młode liście żywokostu, które są dostępne teraz, przynajmniej w okolicach Gdańska, o ile w końcu nie przyjdzie wymarzona zima (lubię zimę). Prawdą jest, że naukowcy znaleźli w roślinach tej rodziny trochę toksycznych składników – glikozydy pirolizydynowe. Ale: aby krzem, o który nam chodzi był biodostępny, to surowiec należy porządnie wygotować, przynajmniej przez 20-30 minut. Plusem procedury będzie rozkład owych glikozydów, które też rozkładają się z czasem, po wysuszeniu i poza tym sa wrażliwe na temperaturę. Można spokojnie sobie wyobrazić, że nawet zakupione w zielarni suszone ziele ogórecznika można dołożyć do zupy jarzynowej na początku gotowania. Będzie wtedy i zdrowo, i nieszkodliwie.
Miodunka plamista, zwana dawniej płucnikiem też jest tradycyjnym ziołem krzemionkowym w medycynie ludowej i oficjalnej. Jednak liście miodunki raczej nie były traktowane „gastronomicznie”, tak, jak ogórecznik lub młode liście żywokostu. Chyba warto tą mądrość tradycji uszanować i miodunkę dokładać do leczniczych mieszanek ziołowych do picia, ale nie dokładać do zup. Tak mi się wydaje.
Dlaczego nie proponuję tak popularnego zioła krzemionkowego, jakim jest skrzyp? Skrzyp też można stosować, czemu nie, on rzeczywiście ma bardzo dużo krzemu, tylko jest on słabiej dostępny dla naszego organizmu, bo trudniej jest go wydobyć ze ścianek komórek rośliny. Trzeba pamiętać o dokładnym zmieleniu surowca na pył w młynku do kawy i też o porządnym wygotowaniu. Osoby pijące dużo skrzypu powinny pamiętać o suplementacji witaminą B1, bo się wypłukuje.
Surowce krzemionkowe i dobre odżywianie trzeba stosować niezależnie od zestawu problemów po chorobie.
Ale pewnie by się przydało coś mocniejszego, co by przydało energii życiowej, prawda? Jakiś bodziec który popchnie organizm w dobrym kierunku?
I tutaj wchodzimy w obszar spraw psychosomatycznych. Wiadomo, że w naszym świecie dusza bez ciała nie żyje, a ciało bez duszy też jest martwe. Można zmierzyć ilość erytrocytów we krwi, ale jak zmierzyć poziom energii życiowej? Co trzeba, by go poprawić? Poprosić kogoś o pomoc? Szamana? Lekarza? Terapeutę? „Weź się w garść”? Coś jeszcze?
Zacznijmy od najprostszych środków materialnych, czyli odżywek witaminowo-białkowych dla sportowców. Jest ich dużo, przez internet można szybko zamówić, stosowanie jest proste, a wiele z nich rzeczywiście ma bardzo sensowny skład. Jak się przeczyta etykiety lub porozmawia z rozgarniętym sprzedawcą, to coś sensownego się wybierze. Nawet zrobienie czegoś podobnego w kuchni nie będzie skomplikowane, chociaż wcale niekoniecznie tańsze od gotowca.
Do tego, jeśli dołożymy probiotyki i domowe kiszonki, to mamy już dobry początek kuracji.
O co chodzi z tymi probiotykami i kiszonkami? Podobno 70% naszych reakcji odpornościowych oraz hormonalnych zależy od stanu błon jelit, a one zależą od stanu naszego ekosystemu w jelitach. Przypomnę, że regulacja hormonalna wpływa nam na nastrój oraz odporność na stresy. Nasz ekosystem chroni błony jelit, syntetyzuje niektóre witaminy i ułatwia wchłanianie składników odżywczych z pokarmów. Poza tym prawidłowe trawienie umożliwi nam prawidłowe wchłonięcie tych wszystkich witamin i innych odżywek. Długie kuracje, szczególnie antybiotykami, ale tez i stresy rujnują nam mikroflorę, a tego skutki mogą się ciągnąć długo. Nie darmo tradycja mówi, że wrzody w kiszkach powstają od zmartwień. W Polsce mamy duży wybór dobrych probiotyków, a poza tym mamy tradycję żywności probiotycznej, czyli kiszonek. Tutaj uwaga: nie chodzi nam o wyroby pasteryzowane lub tylko zakwaszane kwasem mlekowym, czyli na przykład szczelnie zafoliowane „kiszonki” z marketu. Witaminowo mogą być takie same, ale żywych bakterii probiotycznych w nich dużo nie będzie.
Inna grupa środków materialnych to adaptogeny, jednak o tym napiszę niedługo.