W odróżnieniu od nowoczesnych farmakologów walczących w szpitalach z ciężkimi przypadkami koronawirusowego COVID-19, nie musimy się zbytnio wysilać, by znaleźć materiał do przemyśleć, jak się nie dać epidemii lub jak się z niej wywinąć w miarę niewielkim kosztem. Wystarczy przeszukać na przykład podręczniki i publikacje dla lekarzy lub przypadkowego społeczeństwa wydawane w latach powojennych, pod czujnym okiem komunistycznej cenzury, która nie dopuszczała bredni do druku.
Kiedyś dopadłam na Allegro broszurkę: Lucjan Dobrowolski „Rośliny krzemionkowe w leczeniu gruźlicy płuc”, rok 1955. Słyszałam o niej znacznie wcześniej, ale jej nie widziałam.
Już wtedy zwracano uwagę na to, że przy długim stosowaniu antybiotyków i innych chemioterapeutyków, organizm chorego ulega wyniszczeniu nie dość, że na skutek samej choroby, ale i na skutek działań ubocznych leków. Już wtedy zauważono, że po nawet 3 miesiącach terapii prątki się uodparniają na leki. Wyniszczony organizm, mimo formalnej wrażliwości prątków na stosowany lek, nie umie „współpracować” z zastosowanym lekiem w celu unieszkodliwienia bakterii – brakowało chociażby minimalnej niezbędnej odporności, co skutkowało praktyczną opornością prątków i pogorszenie stanu zdrowia pacjenta. Dodatkowym problemem jest to, że w wyniku zmian gruźliczych, komórki i tkanki „serowaceją”, czyli tracą strukturę, błony, ukrwienie – stają się bezpostaciową pożywką dla mikrobów, do której leki nie mają dostępu.
Brzmi to trochę jak opowieści o powikłanym koronawirusowym zapaleniu płuc, prawda?
Autor broszurki swoim umierającym pacjentom z zaawansowaną, przewlekłą, odporną na wszystko gruźlicą, jako dodatek do stosowanych leków chemicznych dawał do picia mieszankę ziół:
ziele skrzypu 60g
ziele rdestu ptasiego 60g
korzeń mniszka 25g
kwiat krwawnika 45g
płatki słonecznika (te żółte) 10g
Można sobie wyobrazić dołożenie do mieszanki na przykład poziewnika, jako surowca krzemionkowego, omówionego zresztą w broszurce, ale autor chyba wybrał surowce łatwo dostępne w handlu, a może miał pod płotem pole słoneczników? Spokojnie zamiast kwiatów słonecznika, można zastosować kwiaty nagietków lub nawet tylko mniszka.
2 łyżki mieszanki zalewano 2 szklankami przegotowanej wody na noc i rano gotowano przez 10 minut pod przykryciem, ew. uzupełnić wodę. Pić 2 x dziennie po szklance na godzinę PO posiłku.
Wynik: większość pacjentów zaczęła zdrowieć. Myślę, że taka lub podobna mieszanka może się świetnie sprawdzić szczególnie przy konieczności wspomożenia regeneracji tkanki płucnej i nie tylko.
***
Obecnie to jest politycznie bardzo nieprawidłowe, aby czytać książki po rosyjsku, W Rosji naukowcy – lekarze – fitoterapeucie potrafią pisać książki dla przypadkowego społeczeństwa. Osobiście jestem fanką książek Olega Barnaułowa, formalnie lekarza farmakologa, szefa grupy fitoterapeutów w Instytucie Mózgu Człowieka Rosyjskiej Akademii Nauk w Petersburgu. To chyba jest wystarczającą gwarancją merytorycznej prawidłowości jego prac. W Rosji systematycznie ukazują się kolejne części jego „wykładów z fitoterapii” oraz „wykładów z dietoterapii”. Oleg Barnaułow jest fanem tradycyjnych medycyn i pomysłów dawnych znachorów, a szczególnie wychwala traktaty medycyny tybetańskiej, przede wszystkim ponad pięćsetletni Cżud-Szi. W Rosji wydano porządne tłumaczenia dawnych traktatów medycznych, uzupełnione naukowymi komentarzami, wyjaśniającymi pojęcia stosowane przez dawnych lekarzy, oraz próby rozszyfrowania stosowanych surowców, na ile to możliwe. Czasem przypisów na stronie jest więcej, niż głównego tekstu, ale, jeśli ktoś się wysili, to czegoś się dowie. Oleg Barnułow nie próbuje wciskać egzotycznego kitu, ale stara się łączyć dawne pomysły z nowoczesną wiedzą i opisać to ludzkim językiem dla czytelników. Wszystko to jest okraszone gawędą, narzekaniem na różne władcze a bezmyślne komitety i komisje oraz obszernymi wyjaśnieniami na temat istniejących możliwości rozwiązywania problemów pacjentów. Podstawową „wadą” jego książek są bardzo zgrubne spisy treści. Książkę trzeba przeczytać od początku do końca, nie ma, że człowiek przeczyta 2 strony z przepisem kuchennym mieszanki na jakąś chorobę i na tym się skończy.
Jedną z takich książek jest „Fitoterapia chorych na choroby płuc i oskrzeli”, która zawiera między innymi cały sążnisty rozdział o ostrych wirusowych zapaleniach płuc i oskrzeli. Na naszego koronawirusa, jak znalazł.
Proszę zwrócić uwagę na tytuł: fitoterapia chorych, a nie fitoterapia chorób. Już ten szczegół pokazuje klasę autora.
Przyklad z życia wzięty:
Chłopiec 12 lat, zaraził się w szkole z internatem, przyjechał na łykęd do domu we wsi na końcu świata (Karelia), gorączka 40oC, suchy kaszel, przy osłuchiwaniu zgrzyty w płucach. Dodatkowo mdłości i wymioty. Zastosowany antybiotyk erytromycyna nie pomógł. Ewidentnie wirusowe zapalenie płuc i oskrzeli.
Autor razem z ekipą akurat był w pobliżu, bo zbierali zioła dla swojej placówki; zorganizował z tego, co znalazł u siebie mieszankę:
liście i gałązki maliny 3 części
liście wierzby iwy 2
kora iwy 1
kwiaty wiązówki 3
liście wiązówki 2
ziele dziurawca 2
ziele uczepu 3
ziele bobrka 2
ziele rumianku bezpromieniowego 1
ziele krwawnika 1
ziele krwawnika kichawca 1
ziele bylicy pospolitej 2
kwiaty wrotyczu 1
owoce jarzębiny 4
płucnica islandzka 2
mięta łąkowa 3
liście czeremchy 1
gałązki bagna 1
4 łyżki zalać litrem zimnej wody na godzinę, potem pogotować 10min, wlać z fusami do termosu i wypić w ciągu dnia.
Dodatkowo chłopak dostawał przeciery z żurawin, miód, kompoty z malin, a zmiażdżony czosnek do inhalacji (chłopiec nie mógł już jeść czosnku).
Po 12 godzinach obfite poty, temperatura zeszła do 38oC, a w następnej dobie niżej, normalizacja w ciągu 2 dób. Suchy kaszel opanowany w ciągu doby, mokry, produktywny kaszel trwał jeszcze tydzień. 2 razy zastosowano okłady rozgrzewające z gorczycą po unormowaniu temperatury. Antybiotyków dalej nie zastosowano.
***
Na motywach tych mieszanek spokojnie można robić coś swojego, nawet, jeśli zabraknie jakiegoś składnika.
Istotnym składnikiem tutaj jest płucnica islandzka. Popatrzmy na nazwę, ona już mówi o tradycyjnym i oficjalnym zastosowaniu tego porostu. W zielarniach płucnica jest dostępna, ale w stanie dzikim formalnie u nas jest chroniona. Na żywo ją w Polsce widziałam chyba tylko w Tatrach, ale nie będę się upierać, że to jest jedyne miejsce, gdzie występuje. Rzeczywiście w Polsce chyba nie jest pospolita. Jest składnikiem wielu aptecznych syropów na kaszel, jak na przykład polski Pectosol. W zasadzie nie musimy się upierać w naszych mieszankach przy płucnicy, jeśli nie mamy skąd ją kupić, w zasadzie każdy pospolity porost zebrany w czystym miejscu spokojnie ją zastąpi do naszych celów.